Olaf Kühl
Ciemność
zawierała... bosego chłopaka[1]
1.
Jakież to
„owiane nocą miejsce”[2],
jakież to „źródła wstydu”[3],
skąd tryska Gombrowicza namiętność, którą on,
pisząc, jednak zaledwie okrąża? Dziś nie stanowi to
już problemu. Pier Paolo Pasolini – jeden z wiedzących, zarzuca Gombrowiczowi, z
oświeceniową emfazą, niewiedzę:
nigdy
nie porusza tematu swego nieszczęścia: nie ze wstydu jednak, ani nie
z powodu typowego dlań dystansu i humoru, ale dlatego, gdyż nie jest
go świadom. [...]
Lecz
nie ma odwagi nazwać (czego zupełnie po ludzku moglibyśmy od
niego oczekiwać) tego faktu po imieniu, tzn. nazwać to
‘pederastią’ [4].
Sam Gombrowicz
wypowiada się w opublikowanych tu listach do Juana Carlosa Gomeza bardzo
drastycznie o własnym seksualizmie. Biograf nie może mieć
żadnych wątpliwości. Czy to poznanie jednak może być
kluczem do dzieła? W jaki sposób wyjść można poza
generalizujące stwierdzenie Artura Sandauera, ze duchowe życie
wielkich postaci wykazuje takie same właściwości, jak ich
życie seksualne, a ich metafizyka skrywa takie same zagadki, co ich
erotyzm?[5]
Czy jakiś pomost wiedzie z bezmowy erotycznej namiętności do
mowy o formie, czy istnieje łączność między siłą a sensem?
Jeśli
homoseksualizm wskółkonstytuuje świetność tego dzieła,
to z pewnością nie dzięki jego bezpośredniemu
promieniowaniu, ale za sprawą maskowań. Gdyby Gombrowicz pisał
jak Jean Genet, wyrażając to, „czego nie ośmielił się
napisać” (Gombrowicz do Hectora Bianchotti[6]),
wówczas posiadalibyśmy całkiem odmienne dzieło – niekoniecznie
lepsze. Gombrowicz jest mistrzem niejednoznaczności i
wieloznaczności, mistrzem skrywania się. Przejmuje przy tym
gestykę, do jakiej homoseksualista zmuszony jest w praktycznym życiu.
Jawne zaloty możliwe są tylko w określonych miejscach. Bez tej
wieloznaczności autor ten nie awansowałby w tak pruderyjnym
społeczeństwie jak polskie doby komunizmu, do rangi „Wielkiego g...
eniusza”[7].
Niewypowiedziane stanowi jednocześnie przesłankę czaru jego
erotyki.
Czy
wieloznaczność jest tu w ogóle właściwym pojęciem? Jak
możemy nazwać sytuację, gdy Gombrowicz ujawnia wszystkim jeden znak (słowo, określone
zachowanie) zamierzając go jednocześnie wyizolować z wszelkiego
kontekstu, z wszelkiej konsytuacji, tym samym
pozbawiając go znaczenia? Gdy Miętus w Ferdydurce ugania się za Parobkiem, wówczas takie zachowanie –
po ekstensywnym przygotowaniu maskowanej dziecięcym językiem analnej
(Pupa, pupa, pupa), lub koprofilnej aury -
jest sugestią określonej interpretacji. To „uganianie
się” jako aktywną, a jednak ukrytą próbę dotarcia do
obiektu erotycznego określa sam Gombrowicz jako swoją
„najgłębszą sytuację”:
a teraz, w Santiago,
znów niespodziewanie powracała ta sytuacja, najgłębsza,
najistotniejsza i najboleśniejsza ze wszystkich moich: ja idący za
chłopcem z gminu.[8]
Ta sytuacja
zaprawdę dysponuje produktywnością głębinowej sytuacji
w jakiejś generatywnej gramatyce tekstu. Cóż jednak dzieje się z
tym znakiem w Ferdydurce? Józio, albo
narrator, włącza go do swego języka, za pomocą którego w
całej powieści – posługując się groteską i
infaltylnością - łagodzi to, co aż nazbyt wyraźne.
Józio skutecznie sprzeciwia się wszelkiej przez wuja Konstantego
sugerowanej - początkowo w dobrej wierze – definicji tego zachowania, tego
pojęcia („bra-tać się”). Podczas gdy Konstanty owo groźne
zjawisko uczynić pragnie „zjadliwym” za sprawą językowej
klasyfikacji, czyli akceptowalnym społecznie, to strategia Józia zmierza
do tego, aby słowo to uczynić nieuchwytnym, aby
wyłączyć je z wszelkiego kontekstu. Dyskretne gejowskie wyskoki
(„pede...pede...Hm...zabiera się do Walka”[9])
są w tych kręgach równie tolerowane, co chwila oddechu przy starce, o
ile dadzą się nazwać jednym słowem. Dla Gombrowicza
natomiast czar namiętności erotycznej łączy się z tym,
co nieokreślone i bezimienne. Gdy nagły wybuch wojny i
anonimowość w obcym kraju umożliwią w 1939 także
erotyczne wyzwolenie (w mrokach Retiro), tak to opisze:
Nic przecież
nie zmieniło się, ten kosmos, to życie, w którym byłem
uwięziony, nie stało się inne dlatego, że
skończył się pewien określony
ład mojej egzystencji. Ale dreszcz jakiegoś strasznego i
gorączkowego podniecenia rodził się z wyczucia, że
gwałt wyzwala to coś nienazwanego i nieuformowanego, czego
obecność nie była mi obca, żywioł, o którym tyle razy
wiedziałem, że jest „niższy”, „młodszy” – i ruszający
teraz jak powódź w czarnej i gwałtownej nocy.[10]
2.
Gombrowicz niejeden
zna rodzaj uniewyraźniania. Podobnie jak izolacja czyni słowo nic nie
mówiącym, to, odwrotnie, kontekst, który dominuje, może tak dalece wydobyć
określone znaczenia, że znaczenia inne, podejrzane, giną w
mroku. Syntagmatyczny ciąg poszczególnych słów, logika fabuły, w
końcu gatunek literacki mogą naddeterminować jakieś
słowo lub jakieś zachowanie w sensie indeksu Peirce’a. Zaczyna
się to już na mikropłaszczyźnie idiomatycznej. Stosunkowo
banalnym przykładem jest przymiotnik „określony” w powyższym
cytacie. Zdaje się oznaczać
tylko: „jeden z wielu”. Tak naprawdę „określony” jest kluczowym słowem
w mitologii prywatnej Gombrowicza. Oznacza ono „określony” w sensie „zdeterminowanego”,
„zdefiniowanego”, „sztywnego” ładu. Rodzaj frazesu, który tu odgrywa
rolę maski, można traktować jako formę zjawiskową
owego „łudzącego sensu”, o którym mówi Sigmund Freud w Dowcipie i jego odniesieniach do tego, co
nieświadome[11].
O skrytych, trwających w uśpieniu myślach zyskujemy wiedzę,
„rozkładając na części składowe jawną
treść marzenia sennego a następnie śledząc nici
asocjacji, które wychodzą z każdego z wyizolowanych w ten sposób
elementów”.
Jednym z takich
wyizolowanych elementów byłoby „uganianie się”, które ma znaczenie
jako wyraz określonej żądzy
– jako cielesny ruch ku przedmiotowi pożądania. To zachowanie
jest tożsame ze sobą w takim sensie, w jakim melodia zachowuje swój
kształt w obrębie zmiennych transpozycji. Absolutnej tonacji
odpowiada motywika przypisana zachowaniu. Jedynie przy ciocie Gonzalu w Trans-Atlantyku maskowanie jest
zbyteczne – on(a) „na
ulicę wychodzi i tam po niej chodzi, a za Chłopcami albo
Chłopakami.”[12] We wszystkich innych wypadkach otrzymuje
„uganianie się” dodatkową motywację, staje się
naddeterminowane. W Opętanych Leszczuk
„napiera się” na chłopa Handrycza, „gdyż” rozpoznaje w nim – jak
mniema – uznawanego za zmarłego syna księcia. Wypreparowane z logiki
akcji – z pozornego sensu – trwa ponownie to „uganianie się” niejako w
całej swojej nagości. Logika, wedle której Konstanty nie pojmuje prób
wyjaśnień Józia, pachnie szmoncesem. „Bra...ta się nago, bez
niczego”: „Więc jednak zboczeniec!”[13]
Nie przypadkiem w Opętanych określenie
tego zachowania się („napierania się”) sproblematyzowane jest przy
użyciu metajęzyka: „Jest bardzo ciekawe, że chłop nie
umiał określić tego napierania się. Tu znów
prawdopodobnie mamy do czynienia z czymś, odbiegającym od normy.”[14]
W tym miejscu
działanie maski jest wręcz zdumiewające: z czystym sumieniem
można określić „uganianie się” jako odstępstwo od
normy, gdyż także anormalność w Opętanych maskowana jest za pomocą dwuznaczności.
Anormalność tożsama jest na jawnej powierzchni tej powieści
z tym, co nadnaturalne (nadzmysłowe), na płaszczyźnie ukrytej z
tym co naturze przeciwne (zboczone). W Dzienniku
narrator widzi się jako prześladowany przez Geneta:
Genet! Genet!
Wyobraźcie sobie, co za wstyd, przyplątał się do mnie ten
pederasta, ciągle za mną chodził, ja idę ze znajomymi, a on
tu na rogu, gdzieś, pod latarnią, i jakby kiwał...daje mi znaki![15]
W Tancerzu mecenasa Kraykowskiego narrator
śledzi adwokata, który zrugał go przy kasie teatralnej. Z perspektywy
śledzącego, pożądającego, białe pasmo karku
sygnalizuje metonimicznie obiekt erotyczny:
O, godzinami
mógłbym wpatrywać się w to miejsce na jego szyi, gdzie
kończą się włosy równą linią i następuje
biały kark.[16]
Proszę
przekartkować dzieła: tam gdzie Gombrowicz opisuje swój erotyczny
obiekt, „chłopca z gminu”[17],
niemal zawsze wspomina kark. W Tancerzu pojawia
się po raz pierwszy owa trójkowa konstelacja, powszechna bardzo u
Gombrowicza, choć ukryta: narrator próbuje obiekt swego
pożądania złączyć z narzeczoną, spowodować,
by odbyli stosunek seksualny. Przypominamy tu sobie natychmiast machinacje
Fryderyka/ Witolda z Karolem i Henią w Pornografii,
ale tę konstelację można odnaleźć również w
innych utworach Gombrowicza: Pimko z Ferdydurki
nie tylko chce zakochać Józia w Pensjonarce, pragnie „uczestniczyć
pośrednio w moim oczarowaniu”[18].
Ta paralela pozwala wyciągnąć wniosek, że również
Pimko właściwie zainteresowany jest Józiem. („Co za pupa!”[19]).
W Ślubie Pijak asocjuje
narzeczoną Henryka ze swoim przyjacielem Władziem. Gdy tylko
Władziu się zabił, gaśnie jakiekolwiek zainteresowanie
Henryka kobietą. W Opętanych,
gdzie ta konstelacja (Leszczuk/Franio/Maja) jest blada i można ją łatwo przeoczyć, zostaje
nazwana od razu po imieniu:
Was troje
łączy ta sama namiętność [...] Maja
zadrżała, uprzytomniwszy sobie, że on wyraził się „was
troje” – jak gdyby stanowili jedna rodzinę.[20]
Leszczuk i Maja
są Józiem i Zutką. „Jesteście do siebie podobni”, powiada Pimko
do drugiej z tych par, a podobieństwo
jest także słowem-kluczem, za pomocą którego opisany jest
układ Maja/Leszczuk. Maska łudzącej motywacji opada, gdy tylko
Gombrowicz zaczyna opisywać swoje własne zachowanie w Dzienniku. Pozwala sobie na
agresywną alogiczność, chcąc wyjaśnić, a
jednocześnie zbagatelizować fakt, dlaczego podąża za
kelnerem:
Poszedłem za
nim dlatego, że było absurdalne i nie do pomyślenia iżbym
ja, Gombrowicz, szedł za jakimś czango dlatego jedynie, że
był podobny do czango, który nalewał mi wody.[21]
3.
Po jednym
względem Gombrowicz nie dorastał do przywoływanego przez siebie
wzorca, jakim był Michael Montagne, którego prawdomówność
sławił: pod względem otwartości wypowiedzi o własnym
ciele. Także dotychczasowa recepcja - w nurcie apodyktycznych
autointerpretacji tego autora – zaniedbywała wszelkie cielesne znaczenia
jego dzieła. Seksualizm, zaledwie z imienia nazwany, ulegał
transpozycji w swego rodzaju ens
realissimum, na rzekomo istotniejszą płaszczyznę
filozoficzną. „Każdy nieomal utwór Gombrowicza eksploatuje erotykę”, przyznaje Jerzy Jarzębski, ale: „Niewielu
krytyków dostrzegło filozoficzne zaplecze erotyzmu w tej twórczości“[22]. „Płeć”, twierdzi Danuta Danek,
inna polska znawczyni naszego autora, jest jakoby u Gombrowicza „tylko sposobem
obrazowania niewyrażalnej inaczej niż przy pomocy obrazów
uniwersalnej rzeczywistości ludzkiej”[23].
W obliczu tak przemożnego
nurtu wręcz średniowiecznej alegorezy, która
zmysłowość i osobność uznaje zaledwie za środek
poznania tego, co powszechne i duchowe, uprawnione są pytania,
biegnące w kierunku odwrotnym. Gombrowicza pozorne wyznanie wiary: „Nie
wierzę w filozofię nieerotyczną. Nie ufam myśleniu, które
wyzwala się z płci...”[24], nie powinno nas mylić co do tego, że zawsze chętniej mówi o
„młodości”, niż o „młodym”, że swoją
idealizację chciał pojmować jako coś pozbawionego płci,
transseksualnego.
A przy tym wszystkie
istotne dla budowli myślowej tego pisarza pojęcia mają prócz
językowo-abstrakcyjnego, także aspekt wizualno-cielesny. Zatem
wspomnianej wyżej semantycznej „określoności” odpowiada wizualny
kontur, „widoczność naszego
ciała, od nas niezależn[a]”[25],
jak czytamy w opowiadaniu Szczur. Ten
rozziew obejmuje również pojęcie „Formy”. Gdy tylko rozpoznajemy,
że używając pojęcie Formy Gombrowicz odnosi je na
płaszczyźnie elementarnej do obrazu własnego ciała, wówczas
izolowane do tej pory aspekty (homoseksualizm, narcyzm,
wieloznaczność stylu) łączą się jakby same z
siebie w logiczną całość. W Ferdydurce Józio ogląda swego sobowtóra i jest
przerażony: „Nie, to wcale nie ja! To coś przypadkowego, coś
obcego, narzuconego, jakiś kompromis pomiędzy światem
zewnętrznym a wewnętznym, to wcale nie moje ciało”[26],
by za chwilę zawołać: „Ach, stworzyć własną
formę!” Gdy zjawia się Pimko, Józio „rzucił się na
własne teksty zakrywając je całym ciałem”[27]
– piękne odzwierciedlenie faktu, że styl Gombrowicza skrywa w sobie
cielesność!
Związek
między formą a ciałem musi zdumiewać, wszak Forma w
Gombrowicza własnej teorii oznacza właśnie to, co
międzyludzkie, to, co należne kulturze, naturae naturatae, nie naturans.
Jeśli ciało może stanowić metaforę pojęcia Formy,
to w takim razie autointerpretacja Gombrowicza nie zawiera w sobie wszystkiego,
co przemawia z jego dzieł.
Cóż tak irytuje
narratora w tym obrazie własnego ciała? Sa to dwie
właściwości: wyraźne ukonturowanie
i rozpad na poszczególne
części:
Sprecyzowany –
wyraźny w konturze i drobiazgowo określony, szczegółowy...zbyt
wyraźny. [...] I szczegóły uwydatniały się coraz lepiej,
coraz straszniej, zewsząd wyłaziły mu części
ciała, pojedyncze części, a te części były
dokładnie określone, skonkretyzowane....do granic haniebnej wyrazistości...do
granic hańby.[28]
Obydwie
właściwości: wyrazistość (kontur) oraz izolacja na
swój sposób potęgują widoczność. Prototypiczna dla tej
zawstydzającej widoczności jest ręka z wyraźnie
odznaczającymi się palcami. Przez całe dnie autor czuje się
w Cafe Querandi prześladowany przez rękę kelnera. Po latach, w Rozmowach z Dominikiem de Roux, fakt,
że ma dziesięć palców uzna za gwałt zadawany
człowiekowi przez Formę:
Gdyż w
ciągu mojego życia wyrobiłem sobie szczególną
wrażliwość na Formę i ja naprawdę lękam się
tego, że mam pięć palców u ręki. Dlaczego pięć?
Dlaczego nie 328584598208854? [...] Nic dla mnie bardziej fantastycznego, jak
że tu i teraz jestem jaki
jestem, określony, konkretny, taki akurat, a nie inny. I boję
się jej, Formy, jak dzikiego zwierza![29]
4.
W 1936, rok przed
książkowym wydaniem Ferdydurki,
francuski psychoanalityk Jaques Lacan w swoim wykładzie „Stadium
zwierciadlane jako twórca funkcji ja, w świetle, w jakim jawi nam to
psychoanaliza” wygłoszonym na międzynarodowym kongresie psychoanalitycznym
w Mariańskich Łaźniach (wersja drukowana 1949)
rozwinął pojęcie formy, które wykazuje fascynujące punkty
styczności z pojęciem Formy Gombrowicza[30].
Pojęcie stadium zwierciadlanego („stade du miroir”) określa stadium
rozwojowe niemowlęcia, w którym ono, wykazując na skutek
specyficznego dla człowieka opóźnienia w rozwoju mniejszą
jeszcze sprawność od szympansa, postrzega się w lustrze. Z
zachwytem stwierdza, ze ruchy odbijane przez lustro, odpowiadają jego
własnym ruchom. Chodzi tu o pierwotną identyfikację z
ujawniającą się postacią
własnego ciała. Stadium zwierciadlane związane jest zatem z
pewnym euforycznym przeżyciem, z narcystyczną
identyfikacją własnej postaci.
Oprócz tego pojęcia (w oryginale po niem. Gestalt), używa Lacan
terminu „Forma”[31].
Początkowo
euforyczna identyfikacja z imago własnego ciała jest od tej pory
jednak wciąż zagrożona; z jednej strony grozi tej formie rozpad[32],
z drugiej strony przekształcić się może w
zacieśniający, wyobcowujący pancerz. Lacana interpretacja
rozpadu jako załamania się
narcystycznej euforii frapująco przypomina usamodzielnianie się
części ciała w Ferdydurce:
To poszatkowane
ciało, którego pojęcie wprowadziłem właśnie do naszego
systemu teoretycznych odniesień, ujawnia się regularnie w snach, gdy
postepująca analiza natyka się na określoną
płaszczyznę agresywnej dezintegracji
indywiduum. Pojawia się ono wówczas w formie odłączonych od
całości członków, oraz
przedstawionych egzoskopijnie uskrzydlonych i uzbrojonych organów,
biorących na siebie takie rodzaje wewnętrznych udręk, jakie
wizjoner Hieronim Bosch na zawsze ukazał na swoich obrazach.[33]
Cielesna
dezintegracja indywiduum jest u Gombrowicza obrazem o wyjątkowo
doniosłym znaczeniu. W Komentarzu do
Iwony mówi autor o „biologicznej
dekompozycji”[34], która
„rodzi niebezpieczne skojarzenia”. Podobnie jak Iwona, kompromituje Pampelan (w
Pampelan w tubie) własną rodzinę przez ordynarne umiłowanie szczegółów:
I nie miał myślenia generalnego, lecz myślenie jak
najbardziej pojedyncze, szczegółowe, szare, bez szlif i akselbantów, takie
mniej więcej jak dość duża i dość spocona ręka.[35]
Pampelan
przywołuje u członków rodziny i u gości te szczegóły, które
także przeraziły Józia w zwierciadlanym odbiciu. Nie przypadkiem
„objął dozór nad technicznymi szczegółami imprezy.”[36]
5.
Poszatkowanie, fragmentacja,
jest jedną z właściwości owej Formy, którą to
właściwość przez analogię do euforii narcystycznej
identyfikacji chciałbym określić jako „dysforyczną”. Drugą
właściwością jest jej odrętwienie, czynnik „ortopedyczny”,
objaśniany w pewnym miejscu przez Gombrowicza jako obraz wijącego
się ciała Jezusa na nieruchomym krzyżu. Sformułowanie
Lacana „pancerz wyobcowujacej identyfikacji” współbrzmi niemal
dosłownie z wyrażeniami Gombrowicza „pancerz stalowy Formy”[37],
„na prokrustowym łożu Formy”).
Obydwie jakości – odrętwienie i rozpad trwają bardzo
blisko siebie, są niemal komplementarne, opalizują, jak
złośliwie uśmiechnięte twarze w określonych zmorach
sennych. W odrętwiałej Formie rozpoznać można - mimo
zewnętrznej świetności – brak życia, jawi się tuż
przed momentem załamania. Nie oferuje tożsamości, w obrębie
której odczuć by można pewność i moc: „piekielna rzecz ten
wyrazisty i sprecyzowany kontur formy ludzkiej, ta chłodna linia
wyodrębniająca – forma!” [38]
Znaczenie „Formy”,
jakie dominuje w Gombrowicza autointerpretacji i recepcji, zakłada
milcząco, ze opisał on jakoby tylko dysforyczny sposób ujawniania się Formy. Na próbie zniesienia aporii tak negatywnego
pojęcia formy (człowiek może egzystować jedynie w
jakiejś formie, ale wszelka forma fałszuje jego
autentyczność) w obrębie jakiegoś systemu, całe
pokolenia badaczy twórczości Gombrowicza połamały sobie
zęby[39]. Wystarczy
jednak zejść tylko na płaszczyznę ciała, aby
rozpoznać, ze u Gombrowicza istnieje oczywiście także euforyczna
identyfikacja z własną formą, o czym Józio w Ferdydurce jedynie marzy. Wyraźnie
dochodzi to do głosu we wczesnej wersji Ferdydurki, opublikowanej w czasopiśmie Skamander. Mamy szczęście, że tekst ów istnieje:
pozwala dostrzec w ruchu semantykę zastygłych w późniejszej
wersji obrazów. Narrator najpierw ogląda swoje lustrzane odbicie tak jak
Józio, ale potem ogarnia go zachwyt! Pryszcze i małe blizny przestają
być ważne, „Miłość własna” triumfuje, i dopiero
gdy powstaje groźba, że ów „brudny narcyzm” zacznie epatować
„haniebną wyrazistością”, sobowtór zostaje spoliczkowany,
zniszczony.
Ta euforia
związana jest ze wspaniałym poczuciem własnego ja: „szczęście,
a więc nie potrzebuję bać się, ani wstydzić, mogę
istnieć, ja, ja, o rozkoszy!”[40]
W rzeczy samej Gombrowicza
pojęcie bytu zawiera w sobie ten sam rozziew, co pojęcie formy.
Także byt może zarówno upajać, jak i zacieśniać. To
nie zdeklarowane (według
Alfreda Lorenzera „pochodzące ze sfery języka prywatnego”)
semantyczne wzbogacenie ujawnia się wyraźnie w odbiegających od normy sformułowaniach: „ta pewność, że ja
bardziej od nich jestem... silniejsze, bardziej rzeczywiste istnienie.
Jestem sam. Dlatego bardziej jestem”[41]. Spotęgowanie bytu podważa dwuwartościową logikę
i jest ze swej natury emfatyczne – jak Goethego okrzyk „Ach jakże to
bytuje!” na widok hodowli ślimaków we Włoszech. Pod takim samym
sformułowaniem powierzchniowym Gombrowicz może wyrazić
także byt zacieśniający, dysforyczny.
Jestem. Zanadto jestem.
(...) Pośród tej nieokreśloności, zmienności,
płynności, pod niebem nieuchwytnym jestem, już zrobiony,
wykończony, określony... jestem i jestem tak bardzo, że to mnie
wyrzuca poza obręb natury.[42]
Homologia Formy i
Bytu jest kolejną wskazówką, że Gombrowicz rozsadza ramy
strukturalistycznych topoi lat 60, w obrębie których często go
lokowano. Jego teoria ma głębsze korzenie. Jest racjonalizacją
egzystencjalnych doświadczeń, które próbuję tu opisać
jedynie zalążkowo, przy użyciu pojęć psychoanalizy.
6.
Metafora formy
cielesnej jest także kluczem do zrozumienia zależności
między narcyzmem a homoseksualizmem u Gombrowicza. Zakłócenie
narcyzmu oznacza u niego osłabienie emfazy erotycznej, i odwrotnie.
Opisywane jest to zakłócenie z lubością w obrazach cielesnego
rozpadu. Na przykład u Fryderyka w momencie, gdy załamuje się
krzywa napięcia erotycznego w Pornografii
a on sam trwa bez iskierki inspiracji:
Trudna do opisania
obrzydliwość tej sceny. Oblicze człowieka starszego trzyma
się skrytym wysiłkiem woli, zmierzającym do zamaskowania rozkładu
lub przynajmniej zorganizowania go w całość sympatyczną – w
nim zaś nastąpiło rozczarowanie, rezygnacja z czaru, z nadziei,
z namiętności i wszystkie zmarszczki rozsiadły się i
żerowały na nim, jak na trupie.[43]
Bardzo wyraźny
stanie się ów związek między narcyzmem a homoseksualizmem przy
analizie stosunków heteroseksualnych u Gombrowicza. Jako nić przewodnia
narzuca się tu łudząco jednoznaczne słowo
>niemożność<[44]
które ma własne intertekstualne dzieje. W Przygodach bohatera
nachodzi po długich przygotowaniach do ślubu chęć
podróży balonem wśród burzliwej nocy, bez „żadnych złych pragnień”[45].
Dociera na wyspę, gdzie „napierają” na niego lubieżne,
trędowate dzikusy. Po tych przeżyciach rezygnuje z wesela: „Ale skoro
nie mogłem – to nie mogłem – i rozstałem się z tym, co
się ze mną rozstało...”[46].
Dwie konstelacje wysuwają się tu na pierwszy plan: zbliżenie
Józia i Zutki w Ferdydurce oraz
Witolda i Leny w Kosmosie. W Ferdydurce ładuje Gombrowicz ową
„niemożność” – na pierwszy rzut oka wyraz „impotencji” –
wyrafinowaną wieloznacznością. Pojęcie powstaje tu w sposób
zupełnie „mimowolny” – jak często u tego autora. Gałkiewicz,
„napierany” przez nauczyciela, nie
może „wyczytać więcej, jak dwie strofy”[47]
Słowackiego. W chwili, gdy czasownik dokonany zostanie wyłączony
ze struktury zdania i ulegnie substantywizacji, zagrozić może
„powszechna niemożność”[48].
Deklinowane są rozmaite przypadki (czytaj: konteksty, tonacje):
niezdolność do stworzenia całości, niezdolność do
przecięcia pępowiny. Po tych maskowaniach za pomocą
mnogości porównywalnych zjawisk mniej zdumiewa następujące
sformułowanie, które, trwając w izolacji od kontekstów,
brzmiałoby wręcz obscenicznie „...chłopiec zwykły? Z nim
może wróciłaby utracona możność...”[49].
Pierwsze znaczenie:
zdolność oporu wobec „pokracznej mowy”[50]
niedorostków. Nad tą pierwszą wykładnią nadbudowana jest
kolejna, odrzucona początkowo na skutek tożsamości płci: potencja z chłopcem. Nie bez powodu
czytamy dalej: „Z kobietą co prawda było łatwiej. Inność
ciała stwarzała lepszą możność.”[51] Józio zakochał się w pensjonarce
Zutce. Cierpi z powodu jej niedostępności („niemożność wobec niej”[52]):
„...rzeczywiście, nie umiałem dotychczas obronić się czarowi siedemnastolatki w krzakach”[53].
Wkrótce zaczyna
żywić coraz to bardziej osobliwe pragnienia:
Na koniec,
doprowadzony do ostateczności zacząłem roić najdziksze
plany fizycznego zniszczenia pensjonarki. Oszpecić twarzyczkę. Nos
jej uszkodzić, oderżnąć.[54]
W końcu czyni
wyłom w jej hermetycznym stylu, zwracajac się do pani
Młodziakowej per „Mamusia”[55]
i wyzwala w Młodziaku śmiech: „Gdyż nadszedł moment, kiedy
przypadkowo za sprawą Młodziaka [...] nadwątliły się
okowy stylu, a ja po trosze odzyskałem możność”[56]. W tym miejscu zdolność
„skażenia” uroku Pensjonarki określona została również jako
„możność”: „Czułem, że odzyskałem
możność z pensjonarką” [57].
„Możność” ma zatem – co demonstruje ten zwięzły
wywód – co najmniej dwa znaczenia,
świadomie nachodzące na siebie:
7.
Czyż można
rozbieżny dwusens tego prasłowa (Freud) zharmonizować za
pomocą jakiejś wykładni? Czy ten paradoks pozwoli na „wgląd
w – najwyraźniej - bardziej skomplikowane związki emocjonalne?”[58]
Sięgnijmy – jakby od niechcenia - do Zygmunta Freuda teorii genezy
homoseksualizmu. Jako tło dla Gombrowicza ujawni narracja Freuda
istniejący już sens; nie wpadniemy przy tym w metodyczne
pułapki, jakie niesie ze sobą analiza autora lub jego bohaterów.
Freud
łączy (męski) homoseksualizm z przemożną i
następnie wypieraną miłością do matki. Chłopiec
stający się homoseksualistą właściwie
„ześlizgnął się z powrotem w autoerotyzm, ponieważ chłopcy,
których dorastający teraz kocha, są przecież jedynie
zastępczymi osobami i odnowieniami jego własnej
dziecięcej osoby, która kocha on tak, jak matka kochała go jako
dziecko. Powiadamy wtedy, że swe obiekty erotyczne znajduje on na drodze
narcyzmu...”[59]. Wyparta
miłość do matki działa z tym większą
siłą w nieświadomości, dochodzi do fiksacji [libido]
chłopca z matką – ten pozostaje jej wierny. A później pojawia
się u Freuda zdanie, które brzmi jak klucz do Gombrowicza:
Kiedy jako kochanek
zdaje się uganiać za chłopcami, to w rzeczywistości ucieka
przed innymi kobietami, które mogłyby skłonić go do
niewierności wobec matki.[60]
Bohaterowie
Gombrowicza uciekają przed kobietą, „niwecząc” jej wdzięki.
Jeden z fragmentów Ferdydurki,
opublikowany przed wydaniem książkowym nosił tytuł Skazić urok nowoczesnej Pensjonarki.
Być może nie jest przypadkiem, że Józio tam, gdzie po raz
pierwszy rozrabia styl Młodziaków, używa standardowego argumentu, za
pomocą którego Gombrowicz także w Dzienniku
neguje prawdziwe piękno płci niewieściej: jej
piękność nie jest bezinteresowna jak u chłopca,
służy jej tylko do tego, by zajść w ciążę,
jest wyłożone pieluchami. Innym argumentem jest „brud funkcji
cielesnych” kobiety, która pragnie o nich zapomnieć używając
szminki i pretensjonalności. Każda dziewka od krów jest bardziej
naturalna, bardziej suwerenna (argument, którego Gombrowicz używa nawet w
odniesieniu do własnej matki). Znamy to rozumowanie z Tomasza Manna.
Postawa obronna względem kobiecego przyciągania jest synonimiczna
zatem z drugim znaczeniem „możności”: „Kto uwierzy, że chichot
podziemny Młodziaka przywrócił mi zdolność oporu?”
Co dzieje się
jednak, kiedy Gombrowicz nie stawia wystarczającego oporu tym
wdziękom, gdy otwiera się na nie, gdy doprowadza do zaręczyn i
przygotowań weselnych? Ta wyraźna zdrada miłości
własnej (a tym samym miłości braterskiej, homoseksualizmu), musi
nieść ze sobą w fikcjonalnym świecie imagines cielesności załamanie, rozczłonkowanie,
sankcję. I tak się właśnie dzieje.
8.
Kosmos jest remake nieudanego
zbliżenia Józia i Zutki w Ferdydurce.
Rozwijająca się – o zgrozo – miłość Witolda do Leny
stanowi zagrożenie zarówno dla jego narcyzmu, jak i dla psychicznej
egzystencji Leny. Jednocześnie jest Kosmos
próbą złączenia
niezliczonych znaków tego świata w jedną całość, w
„mastodonta” jednego ze znaczeń. Fragmentacja na płaszczyźnie
epistemologicznej, niepoznawalność świata, wisi jak miecz
Damoklesa nad potęgującą się mocą przyciągania, z
jaką Lena oddziaływuje na Witolda. Próbuje on wprawdzie, zaraz na
początku zepsuć sobie apetyt na wdzięki Leny, kojarząc
ją z Katasi „nadpsutą” (zniekształconą na skutek wypadku)
wargą. Dwuznaczność nadpsuty/zepsuty odsyła do Marii w Ślubie, Henryka niegdyś bez
zmazy narzeczonej, która w czasie wojny stała się kurwą. Jako
że Lena wciąż go wabi, Witold nie widzi innego wyjścia, jak
usunąć jej cielesność. Zamaskowanie tego psychologicznego
życzenia możliwe jest przez włączenie go w ciąg innych
przypadków „powieszenia” (wróbel, patyk, kocur, Ludwik): także Lena ma
wisieć, gdyż tak pięknie się to komponuje. W
rzeczywistości u Gombrowicza los ten grozi wszystkim kobietom, w chwili,
gdy ich moc przyciągania staje się groźna: „bo my już byliśmy w sobie
zakochani, ona też mnie kochała, któż mógł
wątpić, jeśli ja chciałem ją zabić, to ona
musiała mnie kochać”[61].
Lena ma więcej szczęścia, niż narzeczona króla Gnulo
– w Bankiecie uduszona.
Dochodząca tu do głosu miłość napędzana
nienawiścią odzwierciedla dwuznaczność „możności”
(móc kochać i móc stawiać opór) na płaszczyźnie
emocjonalnej. Także w Kosmosie mowa
jest o „niemożności”:
Nie, to nie to, że ja nie mogłem jej kochać wskutek
tej świńskiej asocjacji z Katasią, nie w tym rzecz, gorzej,
że ja nie chciałem jej kochać, nie miałem ochoty.[62]
Odłamki
rzeczywistości połączyły się ze sobą jak pod
dotknięciem różdżki czarodziejskiej, gdy tylko Witold
podjął decyzję o usunięciu Leny. Wtyka powieszonemu
Ludwikowi palec do ust, łącząc tym samym „wiszenie” z ustami:
skuteczny opór przeciwko wdziękom niewieścim nagrodzony zostaje
sukcesem poznawczym. W Pampelanie w tubie
Maciulek zyskuje stalowy blask euforycznej Formy dopiero gdy rozsypała
się pompa weselna księcia Pampelana, a w panicznej ucieczce „goście
rozłazili się [w dwojakim znaczeniu – O.K.] na wszystkie strony...“[63],
Maciulek „zaś
przeszedł przez nich, jak klinga przechodzi przez masło“[64].
Podobnie euforyczne odczucia ma Witold, gdy wtyka księdzu palec w usta. W
jednym ze szkiców Kosmosu (odnalezionym
u Rity Gombrowicz w Paryżu) czytamy jeszcze: „mój ten czyn wlazł w
niego jak nóż rozpalony w masło”[65]. Jednym z najbardziej sugestywnych
przykładów straszliwych następstw heteroseksualnej
ustępliwości jest jednak Iwona.
Iwona jest równie wstrętna, co Maria zepsuta a Lena zniekształcona –
wszystkie one są nieapetyczne, są projekcjami zakazu
miłości kobiety. Książę jednak decyduje się w
niej mimo wszystko zakochać – „wbrew nakazom własnej natury”: czytaj
w sensie jawnym: mimo jej ohydy, w sensie ukrytym: choć jest kobieca.
Stąd bierze początek całe nieszczęście: Iwona stanowi
groźbę rozpadu świetnej i hermetycznej Formy dworu królewskiego.
Sam Gombrowicz „wyjaśnia”:
Książę, który także to widzi, nie może
się przeciwstawić, gdyż sam
czuje się niedorzeczny wobec Iwony (nie może pokochać jej),
i to odbiera mu zdolność do oporu.[66]
Należy rozsmakować się w przeplotach tej logiki.
Gdyby Książę nie był wrażliwy na wdzięki Iwony, wówczas
bez problemu mógłby ją odesłać. „Zdolność oporu”
może mieć zatem tylko drugie z tych znaczeń, jakie
„możność” ma w Ferdydurce:
zdolność stawiania oporu kobiecie.
Niepozorne słówko „niemożność” jest w
intertekstualnej przestrzeni Witolda Gombrowicza jak owe ukryte znaki, od
których roi się Kosmos.
Odsyła do zależności, których nie można rozpoznać na
pierwszy rzut oka. To, że nienaruszony narcyzm stanowi
przesłankę zdolności oporu względem pokus
heteroseksualnych, ujawnia Józia okrzyk na widok fatalnego, rozpadającego
się sobowtóra: „Ja nie mogę, ja nie mogę, nie mogę!”[67]
9.
W Ferdydurce Gombrowicz
po raz pierwszy ogląda się w lustrze i przeżywa zarówno
euforię narcyzmu (pierwsza wersja), jak i udrękę fragmentacji
(książka). Od tej pory ciemne zwierciadło wody, lustro Narcyza,
zaczyna wskazywać na komponent homoseksualnej namiętności. Oczy
młodego, jasnowłosego mordercy Amelii w Pornografii mają „ponurość jak w leśnych
kałużach”[68].
Gościom gejowskiego lokalu, pozbawionym zahamowań
„przyglądałem się z przerażeniem, widząc w ciemnej
tafli tych jezior szalonych odbicie własnej mojej problematyki.”[69] Jasnowidząco diagnozuje Gombrowicz –
już w roku 1964! – w Berlinie wypieraną moc oddziaływania okresu
nazistowskiego na nowoczesną młodzież, dokonując projekcji [tego
oddziaływania] na postać młodego rekruta, którego poniżenie
od zawsze go podniecało. Gombrowicz przejrzał political correctness konformistycznego konsumizmu i zapytał:
„Czy
nie zazdrościł młodości tamtej,
zbratanej ze śmiercią, przepięknie trupiej, poetycznie
trupiej...“[70] Podczas gdy
taki młodzieniec „zadowolony z komfortu” siedzi w sali koncertowej lub na
widowni teatru, on – „Narcyz” – „czuje
na ustach swoich pocałunek tamtych ust swoich, żołnierskich.”[71]
Słowo „brat” ma silną konotację erotyczną bynajmniej nie
dopiero od Miętusowego „bra-tania” się z Parobkiem. Już w
pierwszej „narcystycznej” wersji Ferdydurki
szepcze narrator swojemu zwierciadlanemu odbiciu pieszczotliwe: „Bracie!” . „Wszystkie fugi Bacha – pisze Gombrowicz w Dzienniku - oddawałem za jeden
trywialny żart wypowiedziany ustami zbratanymi z poniżeniem, ustami
poniżającymi...”[72]
W 1963, opuszczając na „Federico” Argentynę i oczekując
„białego statku”[73],
który płynie z przeciwka,
Gombrowicz po raz ostatni patrzy w zwierciadło. Dokonuje się
transpozycja sytuacji Narcyza z przestrzeni w czas. Gombrowicz gorączkowo
pragnie spotkać się z młodym człowiekiem, jakim był
„dwadzieścia i cztery”[74]
lata temu. Upiorne jest to, co w końcu zobaczy: „coś, jak zatracone braterstwo, jak
brat zabity, brat umarły, brat niemy, brat zgubiony na zawsze i
zobojętniały...“[75]
W tym zapewne wyraża się cały tragizm tego
życia – niezrealizowana, zabijana miłość. „Idę
już tylko naprzeciw siebie/ W pustej, bezludnej dali”, słyszymy w Williamie Lovellu Ludwiga Tiecka. Czyż
nie jest to przymus, jakiemu Gombrowicz poddał całą swoją
seksualność? Czyż nie jest to najpierwsza z Form,
najstraszliwsza ze wszystkich Gęb, jakie kiedykolwiek pozwolił sobie
przyprawić? „Historia
muzyki ostatnich stu lat to dzieje, kliniczne nieomal, duszącego procesu –
lamentuje w Dzienniku – powolnego
duszenia się miękkiego ciała w twardym i coraz twardszym
pancerzu formy”.[76] Ów esej o
muzycznej formie można czytać również jako skargę na
wyobcowanie się z własnych, najprawdziwszych uczuć. Sugeruje to impet
wybuchu w partii końcowej:
Skazani na zohydzanie sobie najszczerszych rozkoszy i na
wymyślanie innych, odstręczających, które nas męczą,
których nie wytrzymujemy - i, na dodatek, zmuszeni do zachwycania się
nimi, jakby to była prawdziwa miłość nasza – sztuczni w
owym samogwałcie, sztuczni i zatruci, z tą sztuką naszą
dręczącą, obrzydliwą, wstrętną, której nie wolno
wymiotować![77]
W opowieści Freuda Matka zatruwa na zawsze
homoseksualiście miłość do płci odmiennej. Gombrowicz
wspomina:
zupełnie niezdolny byłem do miłości.
Miłość została mi odebrana na zawsze i od samego zarania...
[...] Nie było jej, czy ją w sobie zdusiłem? A może matka
mi ją zabiła?”[78]
Przekład Wojciech Kunicki
[1] W. Gombrowicz, Pornografia (Dzieła zebrane, t. IV, redakcja naukowa tekstu Jan Błoński), Kraków 1987, s. 79.
[2] W. Gombrowicz, Dziennik 1953-1956 (Dzieła zebrane, t. VII, redakcja naukowa tekstu Jan Błoński), Kraków 1988, s. 210.
[3] W. Gombrowicz, Dziennik 1957-1961 (Dzieła zebrane, t. VIII, redakcja naukowa tekstu Jan Błoński), Kraków 1988, s. 110.
[4] P. P. Pasolini, Co za nieszczęście nie znać Freuda ani Marksa, tłum. Jerzy Uszyński, „Zeszyty Literackie” 1989 nr 27, s. 82, 84.
[5] A. Sandauer, Witold Gombrowicz. Człowiek i pisarz, w: tenże, Pisma zebrane t. I, Warszawa 1985, s. 585.
[6] R. Gombrowicz, Gombrowicz w Europie, 1963-1969, Kraków 1993, s. 129.
[7] W Trans-Atlantyku gra pomiędzy gówniarzem a geniuszem: „Powitaj wielkiego g..., to jest te... Geniusza naszego!” por. W. Gombrowicz, Trans-Atlantyk (Dzieła zebrane, t. III, redakcja naukowa tekstu Jan Błoński), Kraków 1988, s. 21.
[8] W. Gombrowicz, Dziennik 1957-1961, op. cit., s. 138.
[9] W. Gombrowicz, Ferdydurke (Dzieła zebrane, t. II, redakcja naukowa tekstu Jan Błoński), Kraków 1987, s. 218.
[10] W. Gombrowicz, Dziennik 1953-1956, op. cit., s. 205.
[11] S. Freud,
Der Witz und seine Beziehung zum Unbewußten, Frankfurt a.M. 1992
, s. 173.
[12] W. Gombrowicz, Trans-Atlantyk,
op. cit., s. 43.
[13] W. Gombrowicz, Ferdydurke,
op. cit., s. 220.
[14] W. Gombrowicz, Opętani, Warszawa 1990, s. 184.
[15] W. Gombrowicz, Dziennik 1961-1966, (Dzieła zebrane, t. IX, redakcja naukowa tekstu Jan Błoński), Kraków 1988, s. 133.
[16] W. Gombrowicz, Tancerz mecenasa Kraykowskiego – Bakakaj (Dzieła zebrane, t. I, redakcja naukowa tekstu Jan Błoński), Kraków 1987, s. 7.
[17] W. Gombrowicz, Dziennik 1957-1961, op. cit., s. 138.
[18] W. Gombrowicz, Ferdydurke, op. cit., s. 105.
[19] Tamże, s. 127.
[20] W. Gombrowicz, Opętani, op. cit., s. 190.
[21] W. Gombrowicz, Dziennik 1957-1961, op. cit., s. 137.
[22] J. Jarzębski, Gra w Gombrowicza, Warszawa 1983, s. 308.
[23] D. Danek, Oblicze. Gombrowicz i śmierć, w: Gombrowicz i krytycy, Kraków 1984, s. 726.
[24] W. Gombrowicz, Dziennik 1957-1961, op. cit., s. 249.
[25] W. Gombrowicz, Szczur – Bakakaj, op. cit., s. 174.
[26] W. Gombrowicz, Ferdydurke, op. cit., s. 16.
[27] Tamże, s. 17.
[28] Tamże, s. 16.
[29] W. Gombrowicz, Testament. Rozmowy z Dominique de Roux, Kraków 1996, s. 137
[30] Wskazówkę odnoszącą się do stadium zwierciadlanego u J. Lacana zawdzęczam B. Pejić (Belgrad/ Berlin) – historykowi sztuki.
[31] „une forme totale du corps” (J. Lacan, Le stade du miroir comme formateur de la fonction de Je, telle qu'elle nous est révélée dans l'expérience psychanalytique , w: tegoż, Écrits I, Paris 1966, s. 91).
[32]„Tego rodzaju dialektyczny układ
można zaobserwować podczas terapii psychoanalitycznej: niekiedy
pojawia się lęk przed rozpadem, gdy zanika narcystyczna
identyfikacja, i odwrotnie.” (J. Laplanche, J.B. Pontalis, Das Vokabular der
Psychoanalyse, Frankfurt 1972, s. 476).
[33] J. Lacan, Schriften
I, s. 67.
[34] W. Gombrowicz, Dramaty (Dzieła zebrane, t. VI, redakcja naukowa tekstu Jan Błoński), Kraków 1988, s. 325.
[35] W. Gombrowicz, Varia (Dzieła zebrane, t. XII, redakcja naukowa tekstu Jan Błoński, Jerzy Jarzębski), Kraków 1995, s. 98.
[36] Tamże, s. 99.
[37] W. Gombrowicz, Ferdydurke, op. cit., s. 83.
[38] Tamże, s. 116-117.
[39] Ostatnio J. Ij. van der Meer w swojej konstrukcji „Anty-Formy”. Por. J. Ij. van
der Meer, Form versus Anti-Form. Das semantische Universum von Witold
Gombrowicz , Amsterdam-Atlanta 1992.
[40] W. Gombrowicz, „Skamander” 1935, z. LX, s. 267.
[41] W. Gombrowicz, Dziennik 1953-1956, op. cit., s. 330.
[42] Tamże, s. 271.
[43] W. Gombrowicz, Pornografia, op. cit., s. 51.
[44] W. Gombrowicz, Przygody – Bakakaj, op. cit., s. 111. [U Gombrowicza w wersji czasownikowej: nie mogłem]
[45] Tamże, s. 107.
[46] Tamże, s. 111.
[47] W. Gombrowicz, Ferdydurke, op. cit., s. 43.
[48] Tamże, s. 44.
[49] Tamże, s. 48.
[50] Tamże, s. 25.
[51] Tamże, s. 115.
[52] Tamże, s. 133.
[53] Tamże.
[54] Tamże, s. 130.
[55] Tamże, s. 134.
[56] Tamże, s. 130.
[57] Tamże, s. 135.
[58] A. Lorenzer, Sprachzerstörung und
Rekonstruktion. Vorarbeiten zu einer Metatheorie der Psychoanalyse, Frankfurt
a.M. 1976, s. 89.
[59] S. Freud, Leonarda da Vinci wspomnienia z dzieciństwa, w: tegoż, Poza zasadą przyjemności, przeł. Jerzy Prokopiuk, Warszawa 1975, s. 403.
[60] Tamże.
[61] W. Gombrowicz, Kosmos (Dzieła zebrane, t. V, redakcja naukowa tekstu Jan Błoński), Kraków 1988, s. 144.
[62] W. Gombrowicz, Kosmos, op. cit., s. 121-122.
[63] W. Gombrowicz, Varia, op. cit., s. 104.
[64] Tamże, s. 105.
[65] Maszynopis Kosmosu w spuściźnie W.G., s. 161.
[66] W. Gombrowicz, Dramaty, op. cit., s. 325.
[67] W. Gombrowicz, Ferdydurke – Varia (Dzieła zebrane, t. XII, redakcja naukowa tekstu Jan Błoński, Jerzy Jarzębski), Kraków 1995, s. 49.
[68] W. Gombrowicz, Pornografia, op. cit., s. 78.
[69] W. Gombrowicz, Dziennik 1953-1956, op. cit., s. 225.
[70] W. Gombrowicz, Dziennik 1961-1966, op. cit., s. 180.
[71] Tamże, s. 181.
[72] W. Gombrowicz, Dziennik 1953-1956, op. cit., s. 228.
[73] W. Gombrowicz, Dziennik 1961-1966, op. cit., s. 93.
[74] Tamże.
[75] Tamże, s. 106-107.
[76] W. Gombrowicz, Dziennik 1957-1961, op. cit., s. 229
[77] Tamże, s. 235.
[78] W. Gombrowicz, Testament. Rozmowy z Dominique de Roux, op. cit., s. 28.